*...plan zakładał jeszcze Kosowo, ale o tym później...
Początek był pechowy, jak cały ten wyjazd. Najpierw przeniesiony urlop o tydzień, a potem jeszcze opóźnienia wynikające z tej drugiej roboty. I tak zamiast wyjechać w niedzielę... wyjechaliśmy w środę po południu.
Pech ciąg dalszy. Na A4 na pierwszym postoju widzę spory wyciek z reduktora, gdzieś z góry. Nie mam pojęcia co to, jedziemy dalej. Chwilę potem na bramkach padło sprzęgło, po kilku naciśnieciach stojąc w korku przed bramkami, przestało wysprzęglać. Do bramki podjechałem na rozruszniku, za bramką postój i diagnoza - cieknie wysprzęglik. Wywaliło cały płyn. Na szczęście po raz pierwszy zabrałem kilka części na zapas. Był też wysprzęglik. Szybka wymiana... ale dwa dni odpowietrzania. Układ był bez płynu... Tak na potrójnym wysprzęglaniu dojechaliśmy w Tatry, na nasze ulubione pole namiotowe Na Głodówce. A, zapomniałem dodać, że wzięliśmy na ogon drugie auto, Tomek z synem i jego T4, na krótko przed wyjazdem przerobione na Syncro z blokadą mostu. Brzmi dumnie...ale o tym później. W każdym razie to ich pierwsza "wyprawa".
Pierwszy właściwy dzień wyjazdu to szybki przeskok do Rumunii, poza drogami płatnymi (czyli kilkanaście godzin), w okolice miejscowości Soimos (ok. Arad), na z góry upatrzone miejsce noclegowe. Jak na razie żadnych przygód więcej, formalności winietowe w Rumunii i nocne świętowanie rozpoczęcia wyprawy nad rzeką Marusza.
Poranny widok Na Głodówce:
Tatry od południa: